2010-10-11 Wywiad w Tygodniku Korso
Z Grzegorzem Stryjskim – Prezesem Automobilklubu Mieleckiego i Michałem Polakiem – Dyrektorem ostatniego KJS-u, a także ratownikiem drogowym, rozmawiała Patrycja Augustyn z Tygodnika „KORSO”.
Niech się wyszaleją u nas, a nie na drodze. Dlaczego każdy mężczyzna, który zobaczy nawet najmniejszą rysę na swoim samochodzie zachowuje się tak, jakby to był koniec świata?
- Michał Polak: Samochód dla mężczyzny to coś bardzo osobistego. Coś w tym może być, że jest to odbierane jako naruszenie przez inną osobę mojego terytorium. Mówi się, że samochodu ani żony się nie pożycza.
- Grzegorz Stryjski: W porzekadle kierowców mówi się że jeszcze grzebienia też nie pożyczamy. Patrząc kilkadziesiąt lat wstecz, samochód był wówczas luksusem. Nawet wtedy, gdy rodzina miała „malucha”, był on najtańszym autem, dbano o niego i szanowano, bo był niekiedy jedynym środkiem transportu w kręgu szerszej rodziny.
A jak jest dzisiaj?
- Grzegorz Stryjski: Samochód ma już prawie każdy. Jeden lepszy i droższy model, a drugi tańszy. Młodzi ludzie zwracają uwagę przede wszystkim na markę samochodu. Jeden chwali się przed drugim, że kupił właśnie „beemkę” albo audi. W większości są to samochody sprowadzane, samochód spowszedniał.
Przejdźmy teraz do rajdów i samego klubu. Jednym przeszkadza huk samochodów, drugim pisk opon, a trzecim zamknięte ulice. Mimo tego zorganizowano już 10. Rajd Mielecki. Co Was do tego mobilizuje?
- Michał Polak: Wiele osób interesuje motoryzacja. Chcą sobie pojeździć, więc dlaczego im tego nie umożliwić? Jesteśmy zdania, że lepiej, aby sobie popalili te przysłowiowe gumy, pojeździli u nas na próbach, teren jest zagrodzony, obstawiony przez sędziów i ratowników drogowych, niż żeby mieli to robić na ulicy.
- Grzegorz Stryjski: Zawsze znajdą się tacy, którzy są zadowoleni z organizowania tego typu imprez oraz ci, którym przygotowanie czegokolwiek dla młodzieży przeszkadza. Gdy jednak nic się dla nich nie robi, to narzekają, że młodzi ludzie siedzą pod blokami, na przystankach i się nudzą. Wszystkim nie dogodzimy, ale chcemy w jakiś sposób poprzez rajdy pokazać przede, że jazda samochodem nie jest taką prostą sprawą. Poza tym mogą się sprawdzić na próbach, dzięki którym w trakcie jazdy już po normalnej drodze zastanowią się, zanim mocniej wcisną pedał gazu.
- Michał Polak: Zawodnicy w takich imprezach różnią się poziomem swoich umiejętności. Z jednej strony mamy stałych bywalców startujących już nie pierwszy sezon. Ubiegają się oni o licencję kierowcy rajdowego i starty w takich rajdach są jednym z warunków, które muszą spełnić, aby ją uzyskać. Z drugiej strony są też debiutanci, którzy zaczynają dopiero swoją przygodę ze sportami motorowymi. Takie imprezy organizuje się również po to, żeby mieli gdzie nabrać doświadczenia, bo droga publiczna nie jest do tego dobrym miejscem.
Chodzi w tym przede wszystkim o przesunięcie brawurowej jazdy z ulic i dróg na tereny zabezpieczone?
- Michał Polak: Dokładnie tak. Druga sprawa to zacięcie sportowe. Ci, którzy jeżdżą na rajdy często, interesują się tym, mówią, że bez tego w pewnym momencie nie da się żyć. Chcemy im to umożliwić. W naszym klubie też zrzeszamy kilku kierowców sportowych, rajdowych. Chcemy im ułatwić start.
Podczas oglądania zmagań kierowców chyba mało kto zastanawia się, co trzeba zrobić, aby taki rajd doszedł do skutku. Zacznijmy więc od początku.
- Grzegorz Stryjski: Najpierw trzeba przygotować plan trasy i próby sprawnościowe. W tego typu rajdzie musi być co najmniej 6 prób sprawnościowych i 40 kilometrów objazdu. Robiliśmy dwie pętle, łącznie było do przejechania 90 kilometrów i 11 prób sprawnościowych.
- Michał Polak: Przy pojedynczym przejeździe, gdyby miało być 11 różnych prób, potrzebowalibyśmy dwa razy więcej osób do ich zabezpieczenia i obsługi.
Od czego trzeba zacząć tę biurokratyczną część rajdów?
- Grzegorz Stryjski: Szkoda, że nie przyniosłem wszystkich pism, jakie wysyłaliśmy, bo było tego sporo. Przygotowania rozpoczęły się w maju. Wysyłane przez nas pisma dotyczyły zezwolenia wykorzystania ulicy i placów na zorganizowanie prób. Zawiadamialiśmy też właścicieli dróg, informując że ich drogami będą jeździły załogi. Po zebraniu wszystkich zezwoleń, przedstawialiśmy zabezpieczenie trasy do Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Powiatowej Policji w celu zatwierdzenia. Następnie wszystkie zgody wędrują do Wydziału Komunikacji Starostwa Powiatowego. Imprezę należy zgłosić 30 dni wcześniej. Wystąpił problem, bo na początku września nie mogliśmy zamknąć ulicy Kwiatkowskiego, na której miała być zorganizowana próba sprawnościowa. W związku z remontami dróg, była ona wyznaczona jako ulica objazdowa. Po odpowiedzi negatywnej zaproponowaliśmy zorganizowanie próby właśnie pod SCK. Jednym z warunków otrzymania zgody było zabezpieczenie terenu metalowymi barierkami. Musieliśmy we własnym zakresie zorganizować znaki do zmiany organizacji ruchu. Naszym zadaniem było także powiadomienie wszystkich służb jak również przewoźników.
Czy do zabezpieczenia imprezy, chodzi mi tutaj o sędziów i ratowników drogowych, wystarczyło osób zrzeszonych w Automobilklubie Mieleckim?
- Grzegorz Stryjski: Wliczając strażaków, harcerzy, sędziów i ratowników drogowych w naszym sztabie organizacyjnym nad przebiegiem rajdu i jego organizacją pracowało 90 osób. Współpracujemy z Automobilklubem ze Stalowej Woli oraz z Klubem Ratownictwa Drogowego „NIL” w Kolbuszowej. Wspomogło nas po kilkanaście osób. My również staramy się w miarę możliwości wspierać ich rajdy.
- Michał Polak: Część osób, która na co dzień nie ma zbytnio czasu bo pracują, w weekend włączyli się w przygotowania i pomagłay nam.
Początki automobilklubu w Mielcu, jako Delegatury tego rzeszowskiego, to lata 70. Dziesięć lat później klub zrzeszał ponad 1250 osób. Jak to wygląda teraz?
- Grzegorz Stryjski: Obecnie zrzeszonych jest ponad. 80 członków. Jest to liczba ruchoma. Były takie lata, że delegatura zrzeszała ponad 2,5 tysiące osób. Chcąc wyjechać za granicę, trzeba było posiadać międzynarodowe prawo jazdy, a wydawały go Polskie Związki Motorowe. Chcąc otrzymać międzynarodowe prawo jazdy, trzeba było być członkiem Automobilklubu. Stąd tak wysoka liczba.
Pierwszy rajd, jeszcze w ramach delegatury rzeszowskiego automobilklubu, odbył się w 1973 roku. Klub zajmował się także organizowaniem kursu prawa jazdy. Rozpoczęto budowę gokartów razem z mieleckim technikum mechanicznym. A czym teraz do siebie przyciąga mielecki klub?
- Grzegorz Stryjski: Od 2001 roku działamy samodzielnie jako Automobilklub Mielecki. W tym też roku zorganizowaliśmy kolejny rajd samochodowy, pierwszy pod naszym patronatem. Jednym słowem rajdy są kontynuacją tego, co już miało miejsce wcześniej. Po to robimy zimowe „kręcioły”, jak to nazywamy, aby młodzież i nie tylko, mogła sobie popróbować w wyznaczalnych miejscach, pod kontrolą, jak zachować się na drodze w takich warunkach. Współpracujemy z policją, od czasu do czasu organizujemy inne, jak to mówi młodzież, „pojeżdżawki”. Na początku tego roku, w pierwszy zimowy dzień było kilkanaście samochodów, ale w drugi już się nie mogli doczekać, kiedy zaczną jeździć. W szkołach organizujemy także turnieje rowerowe i motorowerowe Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.
- Michał Polak: Organizujemy kursy udzielania pierwszej pomocy, a także kursy na ratowników drogowych. Często to właśnie po ich zakończeniu przybywa osób w naszym automobilklubie.
Czy nadal istnieje podział na sekcje, tak jak to było za czasów istnienia jeszcze tej rzeszowskiej delegatury?
- Grzegorz Stryjski: W zasadzie są. Mamy sekcję ratowników drogowych, sekcję samochodową, sekcję sędziowską i można powiedzieć że mamy małą sekcję motocyklową. Mam nadzieję, że powstanie sekcja pojazdów zabytkowych czy też historycznych. Członkiem naszego klubu jest właściciel warszawy, która jechała w ostatnim rajdzie.
A co z motocyklistami? Czy próbowaliście, aby w formalny sposób zrzeszyli się w Automobilklubie?
- Michał Polak: Już kilka razy wychodziliśmy do nich z propozycją. Organizowaliśmy zakończenie sezonu i jego rozpoczęcie.
- Grzegorz Stryjski: Chcieliśmy ich zachęcić do współpracy. Każdy sezon, który się rozpoczyna, niesie pewne zagrożenie. Mamy kilka osób, które są motocyklistami. Nasz wiceprezes jest jednym z nich i angażuje się w tego typu działania. Grupa mieleckich motocyklistów w ogóle jest grupą nieformalną. Ciężko jest się im podporządkować pewnym zasadom i regulaminom. Jeśli coś organizujemy, to muszą się podporządkować, a nie wszyscy to potrafią.
W jaki sposób rozpoczęliście współpracę z Automobilklubem Mieleckim? Co było tym magnesem?
- Michał Polak: Jeszcze w czasach studenckich należałem do klubu działającego w okolicach Rzeszowa. Interesował mnie kurs pierwszej pomocy, aby wiedzieć jak można komuś pomóc. Zacząłem dzwonić po różnych organizacjach w Rzeszowie. W jednej usłyszałem, że nie uzbierała się grupa, w drugiej nie organizują, w trzeciej też. Przez przypadek wpadła mi w oko w internecie informacja o kursie ratownika drogowego PZM. Znalazłem numer, zadzwoniłem. To było na zasadzie: Wie pan, kurs zaczyna się dzisiaj. Jak jest pan zainteresowany, to zapraszam. A ile to kosztuje – pytam. Nic, robimy to za darmo, szkolimy ratowników na własne potrzeby, do obstawienia rajdów. Najpierw ratownictwo, po studiach miałem przerwę, potem dowiedziałem się, że Automobilklub Mielecki organizuje kurs na ratownika i urzekło mnie to, zwabiło i zostałem.
- Grzegorz Stryjski: Moje początki wiążą się jeszcze z delegaturą rzeszowską i sięgają 1994 roku. Pracowałem w zespole szkół elektrycznych. Tam z panem Antonim Zydroniem i Mieczysławem Wrońskim założyliśmy klub kartingowy. Aby rozwinąć działalność trzeba było wstąpić do Delegatury Mieleckiej Automobilklubu Rzeszowskiego. Klub kartingowy przetrwał do 1999 roku, a ja pozostałem w delegaturze. W 2001 roku zostałem wybranym prezesem już Automobilklubu, jaki zaczął działać samodzielnie. I tak przetrwałem do dziś. Myślę, że marzeniem każdego młodego człowieka było mieć samochód albo przynajmniej usiąść za kierownicą. Gdy miałem może 6 lub 7 lat, widziałem obchody pierwszomajowe i nie mogłem się doczekać, kiedy zobaczę sportowców, a przede wszystkim małe samochodziki gokarty.
Sam Maciej Wisławski (pilot rajdowy - przyp. red.) powiedział, że z kulturą i techniką jazdy w Polsce nie jest dobrze. Macie do czynienia z kierowcami, ratownicy drogowi pomagają rannym w wypadkach. Jak według was powinien zmienić się system szkolenia kierowców, aby moc auta kierowcy wykorzystywali z głową, nie bali się udzielać pierwszej pomocy i wiedzieli, jak zachować się na drodze?
- Grzegorz Stryjski: Angażujemy się w organizację egzaminów na kartę motorowerową. Niestety, bardzo często tak się zdarza, że duża liczba młodzieży odpada już na etapie testów z teorii. Jednak nie do wszystkich dociera, że znajomość przepisów drogowych jest podstawą do poruszania się po drodze. Może on i jeździ dobrze, opanował tą technikę, ale bez znajomości znaków i przepisów nikt na drogę nie powinien wyjeżdżać. Na szczęście są rodzice, którym zależy na dobru dziecka, mobilizują ich do nauki przepisów i nawet im w tym pomagają.
- Michał Polak: W tej chwili w Polsce wygląda to tak, że przygotowuje się kandydatów na kierowców do egzaminu, a nie do jazdy. Podczas kursu są 4 godziny na zapoznanie się z zasadami udzielania pierwszej pomocy. To naprawdę jest mało. Nasz kurs na ratownika drogowego trwa minimum 32 godziny. W szkołach pierwsza pomoc wchodzi i jest jej coraz więcej, z czego się cieszymy. Cieszy też fakt, że gdy jeździmy na różne festyny i rozkładamy nasze namioty, przychodzą dzieci, patrzą, pytają się, czy mogą sobie „pouciskać” fantom. I bardzo dobrze, może dzięki temu w przyszłości pomyślą o jakimś szerszym kursie.
-Grzegorz Stryjski: Gdy dziecko będzie wiedziało, pod jaki numer telefonu należy zadzwonić i powie co się stało, to już jest bardzo dużo.